Sprawy służbowe. Bez czasu i ochoty na eksploracje w rodzaju: '' Jestem niedaleko od x to zajrzę'', '' A co to za droga? A sprawdzę'', '' Dobrze mi się jedzie to sobie pojadę okrężną drogą''
Wycieczka znów podyktowana zachciankami spożywczymi, tym razem: zamówione tydzień temu jagodzianki i chleb pszenno-żytni z orzechem włoskim z Zaczynu na Barskiej. Tym samym: okazja do podglądnięcia co się dzieje na miłych memu sercu Dębnikach, na wałach przy Wiśle, a jak już byłam niedaleko, to skoczyłam też na Zakrzówek- jedno z moich ulubionych miejsc w Krakowie z kategorii ''dzika przyroda w mieście''.
Ciekawe, co będzie dalej z Zakrzowkiem. Według najnowszych informacji do 2023 ma tam powstać park z kąpieliskiem, czyli wszystko będzie uładnione, ucywilizowane i udogodnione dla mieszkańców. Oby nie kosztem przyrody. Modraszkowaty na zdjęciu?
Rowerowa ekscytacja tygodnia: nowa kładka pieszo-rowerowa nad ul. Kamieńskiego, znacznie poprawia komfort jazdy. W sumie dzisiaj jakieś 3/4 trasy przebiegała po ścieżkach rowerowych. Infrastruktura rowerowa rozwija się prężnie, oby tak dalej.
Parę załatwień na mieście, a przy okazji wizyta w barze mlecznym, gdzie jest tylko jedna interesująca mnie pozycja: pierogi z borówkami podawane z kleksem śmietany i obficie posypane cukrem. Rozkoszne. W lokalu klienteli brak, miłe panie obsługujące miały chwilkę odpoczynku. Delektując się daniem, oglądam obfite paprotki, epipremnum i skrzydłokwiaty. Po drodze nowy mural na Rondzie Mogilskim, parę nowych szyldów przy Kazimierzu. Na placu Nowym nie tak tłoczno i gwarno, jak zazwyczaj w lipcu, są też turyści zagraniczni (wg mojej intuicji: ci co rozmawiają w obcym języku, stoją z aparatem i przewodnikiem bądź mapą w ręku na chodniku). Po drodze miejsce-pewniak z zimorodkiem ;) Żar niemiłosierny.
Trochę znanymi ścieżkami, trochę nowymi, prawie cały czas na przemian pod górkę i z górki do stawów na Grabówkach. Najpierw wzdłuż potoku Malinówka, potem Sadową i Żelazowskiego na Wolę Duchacką. Parę ładnych widoczków na Wieliczkę i południe Krakowa.Parę chluśnięć pokrzywami po nogach i nowe ugryzienia komarów. O dziwo, nie widziałam śmieci w przydrożnych rowach i lesie, miła odmiana po ostatnich przejazdach w innej okolicy. Dużo urokliwych starych kapliczek. Dużo starych jabłoni z niechcianymi jabłkami w rowach. Taki też jest Kraków.
Czarna-do Glowaczowej wzdłuż torów-Grabiny-Straszęcin-ż-Chotowa-Cz
Żar. Wszyscy w domu, na tarasie w cieniu, w altance, na ławce pod domem. Całe inne Boże stworzenie pochowane w zaroślach, krzaczkach, drzewach. Cisza. Nic się nie dzieje.
Wizyta 'tylko na 5 minut' w porze obiadowej u ż. musiała się skończyć tym, że zostałam i na podwieczorek. 12 przecudnych osobników. I jakiś drapież też się przewinął w pobliżu. Wisienka na torcie- część artystyczna w postaci pięknych akrobacji na niebie.
Kwintesencja lata na wsi wieczorową sobotnią porą: zapach skoszonej trawy, zżętego zboża, grilowanej kiełbasy.
W trawach owadzie koncerty, gdzieniegdzie w domach przydomowe party z głośną muzyką, a także bek owiec.
Spotted: sarny w wieczornej kąpieli, koty na kolacji na łąkach, bociany, wieczorni balkonowicze obserwujący życie na ulicy, nietoperze bawiący się w berka (jeden chyba chciał mnie włączyć do zabawy, wlatując we mnie)
Mały soczek pomarańczowy zdobyty półlegalnie w sklepie, bo bez maseczki, dodał sił przed podjazdem wąwozem w Łękach.