Po raz pierwszy w życiu zawitałam do Skawiny. To małe miasteczko przemysłowe ściga się z Krakowem w rankingach zanieczyszczonego powietrza. Jasnym punktem na planie miasta jest Park Miejski, z potężnymi starymi drzewami i uroczym stawem.
Ze Skawiny do Tyńca, głównie wałami Wisły, a dalej ul. Tyniecką do Krakowa. Ściezki rowerowe w mieście i asfaltowe (mało uczęszczane) drogi męczą w upale bardziej niż odcinki nawet kiepskiej jakości polnych dróg czy śródlesnych ścieżek, których tym razem jak na lekarstwo.
Skumulowane przejazdy typu "załatwienia na
mieście" i wieczorny przejazd zwiadowczy przez Podgórze i bulwary wiślane.
Zlokalizowałam nowe ścieżki w okolicy kopca Krakusa, ciekawą
palarnię kawy do wypróbowania, trzy nowe punkty gastronomiczne do sprawdzenia przy Rynku Podgórskim, nacieszyłam oko
miejskimi widokami z kolorowym zachodem słońca. Na ścieżkach dużo rowerów i
hulajnóg, a także biegaczy bez odblasków. I komarów dużo- nie tylko na ścieżkach rowerowych. Przy Wiśle restauracje-barki prawie pełne
gości. Przy kładce Bernatka wszystkie stoliki na zewnątrz zajęte, miły gwar rozmów i kuszące zapachy z makaroniarni.
Wyjazd 6-osobową grupką, ale bez ducha rywalizacji, a raczej w duchu solidarności i na luzie. Bożo upiekła doskonałą chałkę z kruszonką, ja przygotowałam karmelizowany słonecznik (podobno też smaczny). Po drodze był też oczywiście pstrąg ojcowski na obiad, podany, niestety, na plastiku. Wprawdzie był kosz do segregacji odpadów, ale co z tego jak papier i plastik wędrował do jednego worka, odpadki do innego, a i tak widziałam, że wszystko było zmieszane. Ech.
Były też jeszcze później lody o smaku gruszka-pietruszka w Lodowej Chatce, mniam.
Odkrycie po drodze: Enoteca - otwarta wczoraj kawiarnio-winiarnia z leżaczkami i pięknym widokiem na Zielonki. Przemiła obsługa i gratisowe ciasto z rabarbarem do kawy.
Duży ruch rowerowy, dużo pieszych, kawiarnie i okoliczne jadłodajnie zapełnione gośćmi i chyba nie widziałam nikogo w maseczce.
Przyrodniczo- pięknie. Co jakiś czas widać było góry w oddali. Przejazd lasem przy strumyku mile ożywiający i chłodzący. Oko nacieszone zielenią. Z obserwacji fauny: (chyba) mama-kokoszka z małymi kokoszętami na stawie przy zamku w Pieskowej Skale oraz (chyba) myszołów a także dzikie gołębie lubujące się w zabawie '' siądę sobie na drutach i będę udawał ptaka drapieżnego, na pewno ktoś się nabierze'' (nabrał się!) Jak na pierwszy taki długi wyjazd w tym roku forma niezła, przyjemności z jazdy oraz sił nie odbierała mi już na szczęście alergia.
Sprawy służbowe. Bez czasu i ochoty na eksploracje w rodzaju: '' Jestem niedaleko od x to zajrzę'', '' A co to za droga? A sprawdzę'', '' Dobrze mi się jedzie to sobie pojadę okrężną drogą''
Wycieczka znów podyktowana zachciankami spożywczymi, tym razem: zamówione tydzień temu jagodzianki i chleb pszenno-żytni z orzechem włoskim z Zaczynu na Barskiej. Tym samym: okazja do podglądnięcia co się dzieje na miłych memu sercu Dębnikach, na wałach przy Wiśle, a jak już byłam niedaleko, to skoczyłam też na Zakrzówek- jedno z moich ulubionych miejsc w Krakowie z kategorii ''dzika przyroda w mieście''.
Ciekawe, co będzie dalej z Zakrzowkiem. Według najnowszych informacji do 2023 ma tam powstać park z kąpieliskiem, czyli wszystko będzie uładnione, ucywilizowane i udogodnione dla mieszkańców. Oby nie kosztem przyrody. Modraszkowaty na zdjęciu?
Rowerowa ekscytacja tygodnia: nowa kładka pieszo-rowerowa nad ul. Kamieńskiego, znacznie poprawia komfort jazdy. W sumie dzisiaj jakieś 3/4 trasy przebiegała po ścieżkach rowerowych. Infrastruktura rowerowa rozwija się prężnie, oby tak dalej.
Parę załatwień na mieście, a przy okazji wizyta w barze mlecznym, gdzie jest tylko jedna interesująca mnie pozycja: pierogi z borówkami podawane z kleksem śmietany i obficie posypane cukrem. Rozkoszne. W lokalu klienteli brak, miłe panie obsługujące miały chwilkę odpoczynku. Delektując się daniem, oglądam obfite paprotki, epipremnum i skrzydłokwiaty. Po drodze nowy mural na Rondzie Mogilskim, parę nowych szyldów przy Kazimierzu. Na placu Nowym nie tak tłoczno i gwarno, jak zazwyczaj w lipcu, są też turyści zagraniczni (wg mojej intuicji: ci co rozmawiają w obcym języku, stoją z aparatem i przewodnikiem bądź mapą w ręku na chodniku). Po drodze miejsce-pewniak z zimorodkiem ;) Żar niemiłosierny.
Trochę znanymi ścieżkami, trochę nowymi, prawie cały czas na przemian pod górkę i z górki do stawów na Grabówkach. Najpierw wzdłuż potoku Malinówka, potem Sadową i Żelazowskiego na Wolę Duchacką. Parę ładnych widoczków na Wieliczkę i południe Krakowa.Parę chluśnięć pokrzywami po nogach i nowe ugryzienia komarów. O dziwo, nie widziałam śmieci w przydrożnych rowach i lesie, miła odmiana po ostatnich przejazdach w innej okolicy. Dużo urokliwych starych kapliczek. Dużo starych jabłoni z niechcianymi jabłkami w rowach. Taki też jest Kraków.
Czarna-do Glowaczowej wzdłuż torów-Grabiny-Straszęcin-ż-Chotowa-Cz
Żar. Wszyscy w domu, na tarasie w cieniu, w altance, na ławce pod domem. Całe inne Boże stworzenie pochowane w zaroślach, krzaczkach, drzewach. Cisza. Nic się nie dzieje.
Wizyta 'tylko na 5 minut' w porze obiadowej u ż. musiała się skończyć tym, że zostałam i na podwieczorek. 12 przecudnych osobników. I jakiś drapież też się przewinął w pobliżu. Wisienka na torcie- część artystyczna w postaci pięknych akrobacji na niebie.
Kwintesencja lata na wsi wieczorową sobotnią porą: zapach skoszonej trawy, zżętego zboża, grilowanej kiełbasy.
W trawach owadzie koncerty, gdzieniegdzie w domach przydomowe party z głośną muzyką, a także bek owiec.
Spotted: sarny w wieczornej kąpieli, koty na kolacji na łąkach, bociany, wieczorni balkonowicze obserwujący życie na ulicy, nietoperze bawiący się w berka (jeden chyba chciał mnie włączyć do zabawy, wlatując we mnie)
Mały soczek pomarańczowy zdobyty półlegalnie w sklepie, bo bez maseczki, dodał sił przed podjazdem wąwozem w Łękach.